wtorek, 28 sierpnia 2012

Profesjonalne wybielanie zębów we własnym domu...

Informacje z tego postu znajdziecie także w wersji wideo - na moim kanale YouTube: TUTAJ




     Która z nas nie marzy o pięknych, białych zębach? Chyba każda z nas oglądając telewizję czy przeglądając gazetę choć raz pomyślała, że chciałaby mieć taki uśmiech jak większość aktorek i celebrytek.
Na rynku dostępnych jest wiele środków, które - przynajmniej teoretycznie - pomagają uzyskać śnieżnobiały uśmiech. Ja sama wypróbowałam już kilka specyfików. Między innymi dałam się nabrać na reklamy "cudownych" środków z Allegro, używałam także wiele past wybielających. Wszystko to przyniosło marny skutek. Kiedyś wielkie nadzieje pokładała w preparacie "Biała Perła", ale on również mnie zawiódł.
     Ostatnio przeglądając forum na wizaz.pl trafiłam na wątek, w którym autorka pytała o paski wybielające Crest i Blend-a-med. Po przeczytaniu kilkunastu stron komentarzy, zdecydowałam się zaufać "Wizażankom" polecającym Cresty.
Paski te nie są dostępne w Polsce, sprzedaje się je tylko w Niemczech oraz w Ameryce Północnej. Dlatego też wiele osób decyduje się na ich zakup za pośrednictwem serwisów aukcyjnych. Główną przewagą Crestów Supreme nad innymi paskami jest to, że mają o wiele wyższy procent nadtlenku wodoru, który używany jest do wybielania zębów. Kuracja powinna trwać 7 dni, a paski należy zakładać na zęby dwa razy dziennie - rano i wieczorem.
    Przyznam, że pokładałam duże nadzieje w tej metodzie wybielania tym bardziej, że jest to produkt profesjonalny stosowany także przez dentystów. Liczyłam na to, że efekt, jaki uda mi się uzyskać, będzie co najmniej tak duży, jak w przypadku dziewczyn, które wypowiadały się na "wizażu".


Pierwszy dzień stosowania "Crestów" był koszmarem. Zaaplikowałam je sobie na zęby na 30 minut. Nie czułam żadnej nadwrażliwości, więc sądziłam, że cała kuracja przebiegnie szybko, łatwo i przyjemnie. Nic bardziej mylnego. Zaraz po zdjęciu "folii" poczułam okropny, przeszywający ból zębów. Pomimo tego, że zażyłam środki przeciwbólowe, ból nie ustawał. Po kilku godzinach prawie płakałam z bezsilności i postanowiłam, że już nigdy więcej nie założę pasków.
Jednak następnego dnia przeżyłam szok - zęby w ogóle mnie nie bolały, nie było też nadwrażliwości. Zaryzykowałam i dałam Crestom drugą szansę. Niestety nie wykorzystały jej. Pojawiający się ból z dnia na dzień stawał się mniejszy, ale nadal był ogromny.
Jak zapewnia producent, pierwsze efekty wybielania powinny pojawić się po 3 sesjach. Niestety u mnie nie pojawił się żaden rezultat. Do tej pory zużyłam 8 pasków, a o białych zębach wciąż mogę sobie tylko pomarzyć. Fakt, są jaśniejsze o 1-2 tony, ale nie tego się spodziewałam. Nie za cenę takiego bólu.
Pomimo tego, że zostało mi jeszcze 6 sesji, nie zamierzam nadal kontynuować wybielania.


Crest Supreme (cena: 78zł/14 saszetek)


piątek, 17 sierpnia 2012

Babciny sposób na zdrowe włosy i paznokcie

Olejek rycynowy to bez wątpienia jeden z najtańszych i najlepszych produktów pomagających kobietom osiągnąć piękny wygląd. Możemy go kupić w aptece za ok. 2zł, więc trzeba przyznać, że to niewielki wydatek. Jak czytamy na etykiecie, jest to środek przeznaczony dla osób mających problemy... z zaparciami. Czy twórca olejku rycynowego kiedykolwiek przypuszczał, że kobiety w walce o idealne, włosy i paznokcie będą wcierać w swoje ciało produkt przeczyszczający? Chyba nie ;-).


Swoją przygodę z olejkiem rozpoczęłam niespełna 3 tygodnie temu. Od tamtego czasu biorę także Skrzypovitę. Ba, w trosce o włosy ograniczyłam do minimum korzystanie z prostownicy oraz lokówki, więc to naprawdę duży sukces. Co prawda mam ułatwione zadanie z uwagi na to, że trwają wakacje. Stan moich włosów się poprawił (a może się po prostu przyzwyczaiłam), ale cieszę się, że miesiąc temu nie musiałam wstydzić się na uczelni, że przychodzę na wykłady z włosami a'la Baba Jaga ;-).

Przez kilka pierwszych dni stosowania olejku, nakładałam go na paznokcie przy użyciu wacika kosmetycznego. Okazało się to bardzo niepraktyczne. Albo nalałam za dużo, albo za mało. W konsekwencji miałam upaćkane całe palce a potem brudziłam wszystko wokół siebie. Na szczęście wpadłam na lepszy pomysł - do nakładania olejku zaczęłam wykorzystywać pędzelek do makijażu. Polecam wszystkim :-).



Olejek wykorzystuję także jako odżywkę do włosów. Chyba większość z Was wie o jakiej miksturze mówię: 2 łyżeczki soku z cytryny + 2 żółtka + 1 łyżeczka olejku rycynowego + 2 łyżeczki nafty kosmetycznej. Dzięki temu włosy znacznie mniej się puszą, Minusem jest na pewno to, że zaschnięte jajko bardzo trudno zmywa się z włosów (jeśli tego nie robiłyscie - spróbujcie, bo to naprawdę ciekawe doświadczenie ;-D).

Słyszałam, że niektórzy stosują olejek rycynowy także na rzęsy, suchą skórę lub leczą nim trądzik. Jak to jest z Wami? Próbowałyście? Jakie wrażenia?

wtorek, 7 sierpnia 2012

Włosy (prawie) własne

O przedłużaniu włosów pisałam już wcześniej kilkakrotnie. Mówiłam, na co należy zwrócić uwagę decydując się na ten zabieg we własnym domu lub u fryzjera.
Niedawno stwierdziłam także, że pochwalę się swoimi nowymi włosami. Zrobiłam im zdjęcia zaraz po tym, jak zostały przywiezione przez kuriera. Od razu mi się spodobały.
Niestety pierwszy raz od dość dawna bałam się, że to "ciało obce" będzie się za bardzo rzucać w oczy na ulicy i ludzie od razu powiedzą: "ej, patrzcie! Co ona ma na głowie?!". Moje obawy wynikały z tego, że obecne clipy są znacznie dłuższe od poprzednich. Te, które nosiłam wcześniej, sięgały mi mniej więcej do połowy pleców. Nowe są o wiele dłuższe.
No cóż. Założyłam je raz i od razu zauważałyłam to nieszczęsne "przejście" (a właściwie "przeskok" pomiędzy włosami naturalnymi a przedłużonymi). Odłożyłam je więc na półkę.
Założyłam je drugi raz i pomyślałam, że muszę coś Z TYM zrobić, ale jeszcze nie miałam pojęcia co. Odłożyłam je więc na półkę.
Założyłam je trzeci raz, w przypływie frustracji wzięłam nożyczki i własnoręcznie pocieniowałam. Włosy zostały w ten sposób okiełznane.
Obecnie nie mam już z nimi problemu. Zazwyczaj zlewają się z moimi naturalnymi, a jeśli coś jest nie tak, to po prostu ujarzmiam je prostownicą lub lokówką ;-).



środa, 1 sierpnia 2012

Żel, peeling i maska w jednym...?

Dość długo nic nie pisałam, nowe posty pojawiały się bardzo rzadko, więc postaram się to nadrobić.

Pure Effect (NIVEA) kupiłam już jakiś miesiąc temu. Akurat wtedy skończył mi się peeling z Lirene. Chodząc dość długo w tę i we wtę po rossmannowskich alejkach oraz czując na sobie spojrzenia pań, które tam pracowały (i - oczywiście - ochroniarza ;-)) musiałam się w końcu na coś zdecydować. Decyzja zapadła i w ten oto sposób do mojego koszyka trafił All-in-1, czyli żel, peeling i maska w jednym.
Byłam pełna obaw i oczyma wyobraźni widziałam już swoją czerwoną, podrażnioną twarz, która wygląda jak po wyjściu z sauny. Jednak nie było tak źle.



Przy pierwszych aplikacjach faktycznie trochę szczypało, ale bez problemu dało się to znieść.
Producent zapewnia, że tego produktu można używać jako peelingu (i dzięki temu pozbyć się wągrów i zaskórników) lub jako maseczki (i w ten sposób zapobiec błyszczeniu się skóry).
Cóż, na mojej skórze ten produkt działa tak samo, niezależnie od tego jak go zastosuję.
Po zmyciu z twarzy skóra nie świeci się, jest oczyszczona. No i nie ma tego potwornego uczucia "ściągnięcia skóry". All-in-1 jest bardzo wydajny. Wystarcza odrobina, żeby rozprowadzić go na całej twarzy.

Minusem tego kosmetyku jest to, że dość ciężko się zmywa. Przy tej czynności zawsze upapram wszystko w łazience, ale właściwie nie wiem czy to wada produktu czy moja niezdarność ;-).


Skład: Aqua, Kaolin, Glycerin, Alcohol Denat, Polyethylene, Glyceryl Stearate, Cetearyl Alcohol, Butyrospermum Parkii Butter, Caprylic/Capric Triglyceride, Magnolia Officinalis Bark Extract, Xanthan Gum, Potassium Cetyl Phosphate, Hydrogenated Palm Methylparaben, Probylparaben, Citronellol, Alpha-Isomethyl Ionone, Limonene, Parfum, CI 77891, CI 42090.
Cena: ok. 14zł/150ml


poniedziałek, 16 lipca 2012

Body Arabica, czyli opalenizna w 5 minut...

No, może nie do końca w 5 minut. Raczej w 5 dni ;-).
Ostatni balsam brązujący kupiłam sobie hm... jakieś 4 lata temu. Był to produkt marki Dove. Niestety skutecznie zniechęcił mnie do stosowania specyfików samoopalających.
Jednak tydzień temu, będąc w Rossmannie, wypatrzyłam stojący na półce balsam Body Arabica. Długo zastanawiałam się czy warto kupić ten produkt, ale ostatecznie się zdecydowałam.


Oto co pisze producent:
Balsam brązujący Lirene Body Arabica to prawdziwy kawowy deser do codziennej pielęgnacji ciała. Stopniowo tworzy naturalną i delikatną opaleniznę, a specjalnie dobrane składniki zapewniają ucztę skórze. 
Bogata w olej z karotki i specjalny składnik samoopalający formuła, wzmacnia naturalny kolor skóry, nadając efekt naturalnej opalenizny. Specjalnie opracowany kompleks Slim, oparty na ekstrakcie z ziaren kawy arabskiej i ostrokrzewu paragwajskiego, wyszczupla i ujędrnia skórę, a zawarta witamina E dba o odpowiednie nawilżenie i kondycję skóry. 




Skład: /wersja do ciemnej karnacji/ Aqua, Paraffinum Liquidum, Ceteareth 20, Glycerin, Dihydroxyacetone, Cetearyl Alcohol, Glyceryl Stearate SE, Sodium Acrylate/Sodium Acryloyldimethyl Taurate Copolymer, Isohexadecane, Polysorbate 80, Panthenol, Citric Acid, Allantoin, Tocopheryl Acetate, Glycin Soya (Soybean) Oil, Ilex Paraguariensis Leaf Extract, Butylene Glycol, Coffea Arabica Seed Extract, PEG-60 Almond Glycerides, Cetyl Hydroxyethylcellulose, Beta-Carotene, Daucus Carota Saliva (Carrot) Extract, Tocopherol, Phenoxyethanol, Methylparaben, Ethylparaben, Propylparaben, Butylparaben, Parfum.


Cena: 13zł




Moja opinia:
Po 5 aplikacjach mogę wypowiedzieć się na temat efektów, jakie można uzyskać dzięki Body Arabice.


Z natury jestem bardzo, bardzo blada, więc wybrałam wersję dla jasnej karnacji (Cafe LATTE). Tym, co od razu spodobało mi się w tym kosemtyku, to jego zapach. Pachnie jak słodkie cappucino. Po aplikacji zapach ten utrzymuje się tylko ok. godziny. Następnie pojawia się woń samoopalacza.
Stosowałam ten kosmetyk także na twarz i (o dziwo!) nie zapchał mojej skóry. Za to olbrzymi plus.
Opalenizna na ciele pojawia się stopniowo i wygląda mega naturalnie. Nie wyglądamy jak pomarańczowa skwarka, a to chyba najważniejsze. Jedynym minusem jest dla mnie to, że po zaaplikowaniu kosmetyku na całe ciało, dłonie zaczynają baaardzo śmierdzieć samoopalaczem i trudno się tego pozbyć nawet szorując je bardzo dokładnie mydłem. W moim przypadku smród ten zniknął dopiero po ok. 2 dniach. Dlatego też lepiej zdecydować się na rozsmarowywanie tego balsamu w rękawiczkach (sic!).




Przed:


Po pięciu dniach stosowania balsamu:


niedziela, 8 lipca 2012

Perfect Mus, Editt Cosmetics

Dzisiaj trochę o kolejnym kosmetyku z niższej półki. Pisałam już o pomadkach marki Editt, które można nabyć w sklepie "wszystko po...", dzisiaj powiem co nieco o kolejnym produkcie tej marki - podkładzie Perfect Mus.

Jest to fluid hipoalergiczny do cery mieszanej i tłustej, ze skłonnością do wyprysków. Jego zadaniem jest matowienie skóry i zapewnienie jej zdrowego wyglądu przez wiele godzin.




Co o nim sądzę?
Za tę cenę naprawdę warto spróbować.
Olbrzymim plusem tego kosmetyku jest szeroka gama jasnych odcieni. Zawsze miałam problem ze znalezieniem podkładu o odpowiednim dla mnie kolorze, ponieważ każdy kolejny okazywał się zbyt ciemny. Jestem posiadaczką odcienia NATURALNEGO JASNEGO. Czasem odnoszę wrażenie, że jest on nawet zbyt jasny ;-).
Podkład jest bardzo wydajny, łatwo rozprowadzić go na skórze. Początkowo robi nam na twarzy efekt maski, ale po kilku minutach wygląda już bardzo naturalnie. Po jego zastosowaniu cera jest miękka i - jak obiecuje producent - uzyskujemy efekt zdrowej skóry.
Minusem jest to, że w tempie ekspresowym znika ze skóry. Po godzinie właściwie już go nie ma.
Podsumowując: jeśli ktoś nie oczekuje cudów za 3 złote, na pewno nie będzie rozczarowany.






czwartek, 5 lipca 2012

Moje stare nowe włosy...

Moje ostatnie włosy przeznaczone do przedłużenia metodą clip in zamówiłam w sierpniu ubiegłego roku. Od tamtego czasu minął prawie rok, więc są już trochę wyeksploatowane. Cóż, farbowanie, rozjaśnianie końcówek i traktowanie ich prostownicą nie wpłynęły zbyt dobrze na ich wygląd.
I oto nadszedł czas na zakup innych. Nowe clipy zamówiłam przedwczoraj przez internet i kilka godzin temu przyniósł mi je listonosz.
Nie rozczarowałam się zakupem - przeciwnie. Już dawno nie trzymałam w dłoni tak zdrowych włosów :-D. Zamówiłam odcień 613/6, czyli jasny brąz z blond balejażem, ale już zmieniłam ich kolor na taki, który będzie pasował do moich włosów :-)





Włosy po farbowaniu: